Neither Seen Nor Recognized (1958) Neither Seen Nor Recognized. (1958) U 11/11/1958 (US) Comedy , Family 1h 35m. KTO ROZPOZNAJE TEGO PSA??? Znaleziony w parku Leśniczówka w RADOMIU. Od niedzieli - 08.04.2018 czeka na odbiór Właściciela Ani widu.. Ani słychu! Na szczęście dla naszych bohaterów, a w każdym razie ich większości, z czasem zmienia się sułtan, a co za tym idzie także wezyr i basza, więc po pewnej dozie dyplomacji, wspartej łapówkami, cierpliwością i szczęściem, po dwóch latach udaje się czeskiej delegacji wydostać z więzienia i w końcu powrócić do domu. Kolejna karta którą sprzedałam trafiła do swojego nowego właściciela a o mojej ani widu ani słychu 13 Jan 2022 Ni vu, ni connu. Opis filmu. Francja, małe, prowincjonalne miasteczko, gdzie życie biegnie swoim spokojnym torem, i gdzie wszystko zdaje się być w jak najlepszym porządku. Wszystko oprócz jednego problemu, który niezmiennie od 20 lat wiąże się z nielegalną działalnością Pana Blaireu (Louis de Funes), drobnego kłusownika Vay Tiền Nhanh Chỉ Cần Cmnd. Czy wiesz, że aż ¾ kandydatów – niezależnie czy są to przedstawiciele „białych” czy „niebieskich” kołnierzyków – czeka na telefon od HR-owca z informacją zwrotną na temat statusu jego aplikacji i przebiegu procesu rekrutacji? Ponad 75%! Równie dużo – choć tu dane nieco się różnią między specjalistami a fachowcami – oczekuje informacji zwrotnej drogą mailową. Nic dziwnego. Proces rekrutacyjny to często moment zwrotny w karierze, trampolina do dalszego rozwoju, szansa na spełnienie marzeń. Słowem: jedno z ważniejszych wydarzeń w życiu. Chęć otrzymania feedbacku potwierdzają wyniki przeprowadzonego przez eRecruiter badania przedstawione w „Raporcie Candidate Experience 2019”. Czytamy w nim, że aż 8 na 10 kandydatów chce otrzymać informację zwrotną także w przypadku odrzucenia ich aplikacji. Dokładnie tyle samo aplikujących chciałoby poznać ocenę swojego doświadczenia i kompetencji w informacji o powodach odrzucenia. Co więcej, z cytowanego badania wynika także, że sami pracodawcy postrzegają ciągły kontakt z kandydatem, jako przykład dobrych praktyk. Wskazuje na to aż 60% ankietowanych pracodawców. Czy jest zatem kanon dobrych praktyk w komunikacji z kandydatami? Czy można wskazać najważniejsze – z punktu widzenia komunikacji – etapy rekrutacji? Oczywiście, że można! Poniżej 5 najważniejszych zasad „odpowiedzialnego odpowiadania” kandydatom w procesie rekrutacji. 1. Potwierdź, czy aplikacja od kandydata wpłynęła Często wpłynięcie wypełnionego formularza rekrutacyjnego lub CV to pierwszy krok w dialogu z kandydatem. Choć już na poziomie ogłoszenia o pracę rekruter komunikuje zainteresowanym kandydatom wiele istotnych informacji, nie wie czy ktoś go słucha, ani kto usłyszy. Komunikacja i dialog to dwie różne sprawy. Komunikować możemy się wysyłając nasze przekazy także „w próżnię”, ale rozmawiać możemy dopiero wtedy, gdy po drugiej stronie jest ktoś, kto słucha i reaguje. Prawdziwa rozmowa ma zatem szansę zaistnieć dopiero wtedy, gdy kandydat na ogłoszenie odpowie. By podtrzymywać rozpoczęty dialog wystarczy po prostu powiadomić kandydata, że jego głos (czytaj: aplikacja) został usłyszany. Nie wierzysz? Może przekonają Cię dane z badania „Candidate Experience” – aż 43% ankietowanych chce wiedzieć, że ich aplikacja wpłynęła i uznaje to za pozytywny przykład dbania o doświadczenia kandydatów. A to pierwszy punkt na tablicy wyników rekrutera. 2. Odpowiedz na pytania, także „poza trybem” Zdarza się, że kandydat ma wiele pytań, na których odpowiedź nie chce czekać aż do rozmowy czy kolejnych etapów rekrutacji. Wysyła maile, wiadomości na czacie, dzwoni. Podobnie, jak w przypadku szukania odpowiedzi w Internecie na pytania dotyczące oglądanego filmu, gotowanej potrawy czy wymienianej żarówki, także w procesie rekrutacji kandydat chce odpowiedzi… natychmiast. By go nie zniechęcić warto odpowiadać (lub zapewnić dostęp do odpowiedzi) możliwie jak najszybciej. W takiej sytuacji warto nie tylko zadbać o dostępność osób, które mogą stanowić źródło informacji, ale także odpowiednio przygotować sobie pomocne materiały. Taką rolę mogą pełnić listy najczęściej zadawanych pytań (z ang. FAQ, czyli Frequently Asked Questions), które można zamieścić w zakładce „Kariera” i przekierować tam kandydata poszukującego odpowiedzi. 3. Jasno oznacz kolejne etapy rekrutacji Informacje o samym procesie rekrutacji – jakie są jego poszczególne etapy, kto będzie brał w nich udział, kiedy i gdzie będą się odbywały – również są ważne dla kandydatów. Dla rekruterów stanowią okazję do ponownego kontaktu i podtrzymania zainteresowania kandydata ofertą, a także do zbudowania z nim pozytywnej relacji. Dlaczego jest to ważne? Ponieważ dzięki temu potencjalny przyszły pracownik może odpowiednio się przygotować, ale również odpowiednio nastawić do całego procesu. By kandydat nie czekał – sfrustrowany niczym bohaterowie dramatu Samuela Becketta – na symbolicznego „Godota”, najlepiej już na etapie ogłoszenia lub w zakładce „Kariera” umieścić informację nt. przebiegu procesu rekrutacji, choćby w formie przykuwającej uwagę infografiki. O kolejnych krokach warto przypominać także po każdym zakończonym etapie. 4. Powiadom, jeśli kandydat został odrzucony Informowanie o niezakwalifikowaniu się do dalszych procesów rekrutacji bywa trudne. Mało kto chce być posłańcem złych wiadomości. Jednak również takie informacje są bardzo ważne dla kandydatów i sprawiają, że cały proces rekrutacji (i samego pracodawcę) oceniają wyżej. Zresztą przewidujący rekruter ma świadomość, że kandydat dziś niespełniający oczekiwań, może stać się wręcz idealny pod kątem innego, przyszłego wakatu. Dlatego tak ważne jest nie tylko poinformowanie uczestnika rekrutacji o odrzuceniu jego kandydatury, ale także o tym, dlaczego tak się stało i co powinien rozwinąć, by w przyszłości odpowiedzieć na oczekiwania organizacji. 5. Nie bój się automatyzować odpowiedzi Nie na wszystkich etapach komunikacji konieczne jest bezpośrednie zaangażowanie rekrutera w proces odpowiadania lub powiadamiania kandydatów. Etap informowania o przyjęciu aplikacji nie wymaga osobistego kontaktu – wystarczy przygotować automatyczną odpowiedź, która wygeneruje się po otrzymaniu zgłoszenia. Krótkie powitanie i informacja o przyjęciu aplikacji, a także o kolejnym etapie procesu rekrutacji łatwo można zapisać w systemie, który zadba o to, by każdy aplikujący kandydat otrzymał pierwszy feedback. Podobnie, korzystanie z wcześniej przygotowanych list FAQ pozwala zaoszczędzić czas i wysiłek, by skupić się na osobistym kontakcie z tymi kandydatami i na tych etapach, które tego wymagają. Odpowiadanie na zadane pytania świadczy nie tylko o kulturze osobistej, ale także o braniu odpowiedzialności za proces komunikacji. Tak, jak sami oczekujemy odpowiedzi na zadane przez nas pytanie – w sklepie, restauracji czy urzędzie – tak samo kandydaci oczekują od rekruterów odpowiedzi na zadane pytania. By budować jak najlepsze doświadczenia kandydatów podczas procesów rekrutacyjnych warto nie tylko odpowiadać na pytania, ale także zastanowić się, jakie ważne informacje można przekazać proaktywnie, by aplikujący pytać… nawet nie musieli. Kolejne nowości programowe w SMS Net : Na kanale 66 zapowiadany jest przekaz kanału Teen Nick Na kanale 128 pojawił się Canal+ Sport 3 HD Na kanale 129 pojawił się Canal+ Sport 4 HD Na kanale 130 pojawił się Canal+ Now W związku ze reorganizacją pakietu Canal+ zmianie ulegnie numeracja kanałów : Kanał Nowa pozycja Canal+ Family HD 120 Canal+ Film HD 121 Canal+ Seriale HD 122 Canal+ Premium HD 123 Canal+ 1 HD 124 Canal+ Dokument HD 125 Canal+ Sport HD 126 Canal+ Sport 2 HD 127 Canal+ Sport 3 HD 128 Canal+ Sport 4 HD 129 Canal+ NOW HD 130 Na kanale 415 pojawił się TVP World Oficjalna informacja o Eleven Sports 4K Edited March 3 by danielpes5 Ostatnio wokół Canal+ i nc+ było wiele zawirowań, dlatego warto przypomnieć fakty. W marcu bieżącego roku Canal+ wraz z ITI sprzedali swój większościowy pakiet akcji w Grupie TVN. Canal+ sprzedając swoje udziały w TVN-ie nie pozbył się jednak udziałów w platformie nc+. To oznacza, że Canal+ cały czas jest większościowym udziałowcem platformy satelitarnej, kontrolującym 51% akcji nc+. Scripps/TVN ma 32 proc. udziałów. Szef Canal+ ma ciekawe plany, które będą mogły być zrealizowane dzięki środkom pozyskanym po sprzedaży udziałów w TVN. Szef Grupy Canal+ poinformował, że trwają obecnie prace nad nowym serwisem wideo na życzenie, który będzie niezależny od telewizyjnych pakietów. Będzie więc dla Canal+ tym, czym dla HBO jest uruchomiony niedawno HBO Now. Polska jest dla Canal+ bardzo ważnym rynkiem, znajdującym się na drugim miejscu, tuż po rodzimej Francji, i to właśnie u nas Canal+ ma zamiar razie nie znamy żadnych konkretów, ale wnioskując z wypowiedzi Bertranda Meheuta można odnieść wrażanie, że zupełnie nie rozumie on polskiego rynku internetowych usług VOD. Na pytanie „jak zatrzymać w Polsce piractwo”, Meheut odpowiada, że należy karać piratów i edukować społeczeństwo, że korzystanie z pirackich kopii jest kradzieżą. Z kolei na pytanie, co zrobić z nielegalnym streamingiem, szef Canal+ udziela odpowiedzi, że należy zabronić emitowania reklam na pirackich stronach. To ma je odciąć od źródła finansowania. Z tych odpowiedzi wynika, że szef Canal+ nie do końca poznał polski rynek VOD Problem polega na tym, że karanie „piratów” w naszych warunkach jest… niezgodne z prawem, o ile pirat nie udostępnia nagrań dalej. Najlepiej pokazuje to przykład zamkniętych niedawno serwisów eKino i iiTV. Oglądanie filmów w tego typu serwisach jest zupełnie do źródeł finansowania, obawiam się, że Bertrand Meheut również nie ma racji. Reklamy generują zyski, ale warto zauważyć, że duży udział w przychodach mają sami użytkownicy, którzy wykupują na pirackich stronach dostęp do płatnych pakietów. Według PwC i IAB Polska aż 94 proc. Polaków oglądających wideo w sieci korzysta z nielegalnych źródeł, a aż połowa z nich za to płaci!Warto też prześledzić same zamknięcia serwisów eKino i iiTV, a wcześniej Kinomaniaka. W obu przypadkach założyciele pirackich stron nie wpadli przez to, że udostępniali pliki. Powodem zatrzymania było pranie pieniędzy i wątpliwe inwestycje. Twórcy serwisów dorobili się milionowych fortun, które wędrowały przez dziwne firmy i konta zakładane w „rajach podatkowych”, głównie w Lichtensteinie. Następnie pieniądze były inwestowane na warszawskiej giełdzie. Jarosław K., właściciel eKino i wielu innych podobnych stron, w ostatnich miesiącach zainwestował w ten sposób 8 mln zł na z tego wyciągnąć wniosek, że strony z pirackimi filmami znikają niejako przez przypadek. Powodem zamknięcia nie jest udostępnianie plików, a przekręty finansowe. To z kolei prowadzi do wniosku, że piractwo ma się w Polsce dobrze, a jedyną formą walki z nim jest tania legalna alternatywa. Gdyby widz miał do wyboru płacenie takich samych abonamentów na eKino lub na Netflixie, wybór byłby banalnie prosty. Czy nowy, niezależny Canal+ VOD ma szansę odnaleźć się na takim rynku? Szczerze mówiąc, wątpię. Serwis musiałby mieć naprawdę bogatą ofertę i jednocześnie zapewnić niski abonament. Dotychczasowe oferty VOD od nc+, (w tym obecny Canal+ VOD dla posiadaczy telewizji Canal+) delikatnie mówiąc nie powalały stosunkiem ceny do oferty. Nie chcę być złym prorokiem, ale patrząc na wypowiedzi szef Canal+ mam obawy co do jego nowego projektu. W Polsce do rozruszania rynku jest potrzebne zupełnie nowe rozdanie. Obawiam się, że tylko Netflix może takie zapewnić. „Incepcja” przyszła i poszła, rozdziawiając nam otwory gębowe scenariuszem jakby utkanym z kosmosu i zostawiając nas w tym stanie na długie miesiące. O filmie Nolana różne rzeczy można mówić, ale na pewno nie to, że nie prowokował do przemyśleń. Od tamtej pory trudno było się natknąć na równie mózgotrzepny film s-f – no, był „Kod nieśmiertelności”, ale dzieło Duncana Jonesa razem z jego pogrążającym całość zakończeniem wolałbym zbyć milczeniem. Bryndza na polu oryginalnych, ambitnych filmów science-fiction trwała w najlepsze. Aż do bowiem nadszedł „Looper” – dzieło niejakiego Riana Johnsona, autora takich filmów jak „Kto ją zabił?” ("Brick") i „Niesamowici bracia Bloom”. Nie widzieliście ich? No właśnie, jesteście w większości. Cóż, jeśli o „Looperze” można napisać coś pewnego, to na pewno to, że ze wszystkich filmów amerykańskiego reżysera ten będzie miał największą szansę na wypromowanie jego nazwiska. A biorąc pod uwagę jakość dzieła – warto go promować.„Podróży w czasie jeszcze nie wymyślono” – mych uszu dochodzi mętny, czarny jak smoła głos Josepha Gordona-Levitta we wprowadzającej scenie. – „Ale stanie się to za trzydzieści lat”. Ooooooo tak, moje trzewia już wyczuwają tę charakterystyczną dla Hollywoodu narrację z offu, która wszystko tłumaczy a la wymuszony przez producentów voice-over Harrisona Forda w „Blade Runnerze”. Dobra, nieważne. Jak film będzie dobry, to olać narrację. Jedziemy z tym wygląda tak: jesteśmy w Kansas City, rok 2044. Film stwierdza jasno – przyszłość do świetlanych nie należy. Wizję Johnsona można scharakteryzować jako coś pomiędzy Blade-runnerowym cyberpunkiem, a ponurą dystopią rodem z „Ludzkich dzieci” Alfonso Cuarona czy „Dystryktu 9” Neilla Blomkampa. Mamy tu pełen sztafaż urbanistycznych opowieści sci-fi: wielkie metropolie, wieżowce wyraźnie inspirowane dubajską Burj Khalifą, poduszkowce swobodnie szybujące ulicami, a wszystko to w nocy świeci się śliczniej niż choinka na Boże Narodzenie. Niestety – podobnie jak w przypadku Paris Hilton lub innych tego typu dystopii – zewnętrzne piękno jest jedynie fasadą dla postępującej wewnątrz degradacji społecznej i opryszczki odbytu. Film Johnsona każe nam przypuszczać, że społeczny porządek świata – a na pewno Stanów Zjednoczonych – został zniszczony przez jakiś nieokreślony kryzys gospodarczy. Na ulicach Kansas panuje wszechobecna bieda, wieczne bezprawie i całkowita anarchia – uciekający ze skradzionym jedzeniem bezdomni są zdejmowani z dubeltówek przez amerykańskich rednecków, po ulicach włóczą się wygłodniałe dzieci w obdartych łachmanach, a działalności gospodarczej w zasięgu wzroku brak – apatia wolnego rynku na pełnym gazie. Jest tylko Ona – MAFIA. Wszechobecna, kasiasta i bezwzględna, utrzymująca niemal absolutną władzę. A policji ani widu, ani słychu. Nie jest łatwo. Coś jak niedawny „Dredd 3D”.Jak widać, koncepcja świata autorstwa Riana Johnsona do oryginalnych nie należy, jednak jeśli już jakiegoś świeżego elementu się w niej doszukiwać, to jest nim złączenie krajobrazu na wskroś miejskiego, brudnego i obskurnego z terenami dzikiej, dziewiczej natury – tutaj reprezentowanymi przez pola kukurydzy amerykańskiej prerii. Ich wizualne ujęcie czasem naprawdę robi wrażenie. Szkoda tylko, że tego samego nie da się powiedzieć o efektach specjalnych towarzyszących przecinaniu tych pól przez skutery powietrzne – sceny te naprawdę straszą wyjątkowo źle ukrytym green screenem i CGI.[pullquote]Design broni w "Looperze" to jedna z najsilniejszych stron tego filmu.[/pullquote]No ale wróćmy do meritum. Naszym bohaterem jest Joe Gordon-Le… znaczy Joe, chciałem powiedzieć, amerykański Joe, grany przez zawsze przystojnego i uroczego Josepha Gordona-Levitta. Joe pracuje dla mafii, ale jeśli myślicie, że to zwykła mafia, to pomyślcie jeszcze raz. Praca Joego nie należy bowiem do typowych zajęć amerykańskiego gangstera. Koleś codziennie rano wstaje, dostaje faksem karteczkę z wydrukowaną godziną, jedzie na pobliskie pole kukurydzy, wyciąga wielką giwerę (notabene design wyposażenia w "Looperze" to jedna z najsilniejszych stron tego filmu) i celuje w pustą przestrzeń przed sobą. Następnie wyciąga z kieszeni śliczny złoty zegarek i… stoi tak, czekając aż na zegarku wybije godzina wskazana przez faks, który dostał do domu. Godzina w końcu wybija i – bach, magia! – przed Joem nagle pojawia się związany człowiek z workiem na głowie, usadowiony na klęczkach. Będąc romantycznym twardzielem po przejściach, Joe nie zastanawia się długo i od razu zdejmuje gościa ze swojej wielkiej giwery. Idzie po ciało, zdejmuje przytroczone do niego sztabki srebra i idzie się zameldować do szefostwa. Po drodze jeszcze parę razy zakropi sobie oczy dziwnym, wyostrzającym zmysły specyfikiem, z którego by pewnie korzystał szczęśliwie Philip K. Dick, gdyby dożył sędziwszego wieku niż pięćdziesiąt trzy co tu w ogóle chodzi? Ano tutaj właśnie zaczyna się mindfuck – bowiem widzicie, moi drodzy, ofiary Joego, tak nagle pojawiające się znikąd na polu kukurydzy pod Kansas, są przysyłane z przyszłości. Sytuacja wygląda tak: około roku 2074 ludzkość opracuje technikę podróży w czasie, ale niemal natychmiast zostanie ona zdelegalizowana. Jako że na świecie do tego czasu wiele się raczej nie zmieni, to mafiozi dalej będą kontrolować wszystko, co tylko możliwe – przejmą więc i nową technologię. „Looper” każe nam uwierzyć, że w przyszłości – z jakichś nieokreślonych powodów – znajdowanie i identyfikowanie martwych ciał jest niezwykle łatwe. Mafia więc – która, jak wiadomo, w biznesie produkcji martwych ciał nie ma sobie równych – wymyśla iście szatański sposób na pozbycie się ich. Otóż mafiozi łapią swoje ofiary, krępują je, zakładają im worki na głowy, po czym wysyłają w przeszłość, aby tam zostały zlikwidowane przez takich właśnie ludzi jak Joe – czyli looperów*. Skąd w przeszłości biorą się ci looperzy, zapytacie? Ano stąd, że przyszli gangsterzy wysłali jakiś czas przed akcją filmu w przeszłość niejakiego Abe'a – gościa, który założył całą „teraźniejszą” działalność sprzątającą i, przypuszczalnie, w jakiś tajemniczy, nieokreślony w filmie sposób przyjmuje polecenia od swoich mocodawców z przyszłości. Gra go świetny w swojej roli, nieco zapomniany dziś Jeff Daniels – i jego dialog z Joem należy do najlepszych i najśmieszniejszych momentów jeśli myślicie, że to już koniec mindfucków, które "Looper" nam serwuje, to jesteście w błędzie. Otóż okazuje się, że w przyszłości podróże w czasie są tak bardzo zakazane, że mafiozi czasem pozbywają się byłych looperów, aby uniknąć sytuacji, w której taki looper zostanie schwytany przez władze i wyjawi im dane organizacji, dla której kiedyś pracował. Taki looper zostaje zabrany przez gangsterów, cały jego dobytek zmieciony z powierzchni ziemi, a on sam wysłany w przeszłość, gdzie… zostaje zabity przez swoje przeszłe wcielenie. Dla takiego loopera z przeszłości to wydarzenie jest równoznaczne z rozwiązaniem kontraktu – dostaje on sowitą odprawę, po czym może udać się w świat gdzie tylko zechce, wiedząc że ma przed sobą trzydzieści lat życia i że kiedyś – prędzej czy później – zostanie dowieziony przez swoich byłych pracodawców z workiem na łbie do wehikułu czasu i zabity przez swoje przeszłe ja. Takie zdarzenie nazywa się "zamknięciem pętli". Jeśli zaś tak się stanie, że widząc swoje przyszłe wcielenie looper się zawaha, nie zabije swojego celu, a ofiara mu ucieknie – zostaje on natychmiast zabity, aby jego przyszłe ja nie narobiło żadnych to i mając jednocześnie świadomość, że w filmie gra pięćdziesięciosiedmioletni Bruce Willis u boku trzydziestojednoletniego Levitta, możemy już sobie wyobrazić jaki problem ma głównie na konflikcie tych dwóch mężczyzn – dwóch wcieleń tej samej osoby – zasadza się akcja filmu. Po raz popełnionym błędzie, teraźniejszy Joe będzie się starał za wszelką cenę dopaść i usunąć swoje przyszłe ja, podczas gdy jego przyszłe wcielenie ściga się z czasem w poszukiwaniu tajemniczego Deszczowca – dziecka, które za trzydzieści lat przejmie kontrolę nad światowymi organizacjami mafijnymi i zacznie zamykać wszystkie pętle, tym samym niszcząc Joemu z przyszłości życie…[pullquote]Film nie cierpi na syndrom "Incepcji", gdzie zasady rządzące światem przedstawionym były tak skomplikowane, że nie można ich było zrozumieć aż do końca filmu.[/pullquote]Uffff, udało się. Dalsze opisywanie fabuły byłoby wobec was nie fair, a i tak nie wiem, czy nie wyjawiłem za dużo – choć wszystkiego, co napisałem powyżej możecie się dowiedzieć z trailera. Ile mi to zajęło? Dwie strony? No właśnie: jak w przypadku niemal każdego filmu s-f, „Looper” poświęca na ekspozycję odpowiednio więcej czasu, niż zrobiłby to film z innego gatunku. Na szczęście akurat pod tym względem Johnson jest o wiele sprawniejszym reżyserem niż Christopher Nolan i z ulgą mogę stwierdzić, że jego film nie cierpi na syndrom "Incepcji", gdzie zasady rządzące światem przedstawionym były tak skomplikowane, że nie można ich było zrozumieć aż do końca tak – dlaczego mafiozi z przyszłości najpierw nie zabijają swoich ofiar, a potem samych ciał nie wysyłają w przeszłość? Dlaczego przyszłe wcielenia looperów są wysyłane do swych przeszłych wcieleń, a nie rozprowadzane do innych looperów, którzy nie mieliby problemu z usunięciem ich? Po co w ogóle się w to bawić – nie łatwiej po prostu takiego loopera usunąć w teraźniejszości i na jego miejsce zwerbować nowego, zamiast bawić się w jakieś zapętlanie czasu? Czy każdy looper zamyka swoją pętlę? A jeśli nie, to co się dzieje z tymi, którzy jej nie zamykają? Dlaczego…I tak dalej i tak dalej… Ech, no właśnie. „Looper” to film opowiedziany w sposób boleśnie łopatologiczny (wspomniana narracja Levitta boli niemiłosiernie…) i oparty na kretyńskich, naiwnych założeniach, które jednak są na tyle logiczne, że Johnson w godny podziwu sposób trzyma się ich do samego końca i jest wobec (prawie wszystkich z) nich konsekwentny. To boli o tyle, że gdyby tylko te założenia były lepsze, bardziej przemyślane i lepiej wyjaśnione na ekranie, a narracja pozwalała chociaż na odrobinę subtelności (a uwierzcie, że w obecnej postaci nie pozwala nawet na tyle), moglibyśmy mieć do czynienia z nowym klasykiem kina science czynienia z klasykiem nie mamy, choć – powtórzę raz jeszcze – w ramach głupiutkich ram, które sam sobie wyznaczył, Johnson (również scenarzysta) jest w miarę konsekwentny i spójny, a każdy element jego skryptu ma znaczenie w historii. Uwagę zwraca zwłaszcza sposób poradzenia sobie z problemem, przed którym staje każdy twórca opowieści z podróżami w czasie, czyli z paradoksami czasowymi. Otóż Johnson decyduje się na dające bardzo dużo swobody, a jednocześnie bardzo optymistyczne spojrzenie na sprawę – przyszłość w "Looperze" nie jest konkretną rzeczywistością, a raczej pewnym wiecznie poruszającym się, wiecznie płynącym w kalejdoskopie czasu zbiorem alternatyw. Im bliżej danego momentu się znajdujemy, tym mniej mamy alternatyw, aż w końcu pozostaje tylko ta jedna. My zaś mamy cały czas wolną wolę, żeby wydarzenia zmieniać – nie jesteśmy niewolnikami historii. Cykle wydarzeń nadal powtarzają się w wiecznie obracającym się kole meta-czasu, ale nie jesteśmy ich biernymi widzami – jesteśmy właśnie spojrzenie na czas daje sprawnemu bardowi mnóstwo możliwości dramaturgicznych i cieszy mnie, że Johnson z większości z nich korzysta. Amerykański twórca zamienia swoją koncepcję w narzędzie fabularne, które popycha akcję naprzód i – jak się w pewnym momencie filmu okazuje – staje się kluczowe dla fabuły.[pullquote]Historia stoi tutaj na pierwszym miejscu – o podróżach w czasie za wiele się z niego nie dowiemy, gdyż to postacie i ich dylematy są najważniejsze.[/pullquote]Zresztą jeśli o „Looperze” można powiedzieć coś jeszcze poza tym, że ma potencjał do wypromowania nazwiska swojego twórcy, to na pewno, że historia stoi tutaj na pierwszym miejscu – o podróżach w czasie za wiele się z niego nie dowiemy (jak mówi nam w pewnym momencie niezastąpiony Bruce: mógłby się bawić w rysowanie nam jakichś pieprzonych diagramów, ale nie ma zamiaru), gdyż to postacie i ich dylematy są jest nieźle – wspomniany Daniels w swoim niewielkim epizodzie wymiata, Bruce Willis w końcu gra poważną, dramatyczną rolę w dobrym filmie i wychodzi mu to znakomicie (a w pewnym momencie reżyser pozwala mu nawet na chwilę wchłonąć jego osobowość z lat osiemdziesiątych…) , a Emily Blunt jest świetna w roli, o której nic nie mogę powiedzieć. „Looper” ma też jedną z najlepszych dziecięcych kreacji aktorskich, jakie widziałem od bardzo długiego czasu – jestem ciekaw, co rodzice tego dzieciaka powiedzieli po przeczytaniu scenariusza…Natomiast Joseph Gordon-Levitt… no, on po prostu jest. Szczerze? Wydał mi się miejscami drętwy. Ale może z moim odbiorem ma coś wspólnego fakt, że twarz amerykańskiego aktora została zmieniona protezami, aby bardziej przypominała oblicze Bruce'a Willisa…"Looper" to ciężki film do oceny. Z jednej strony obdarzony świeżymi, oryginalnymi pomysłami, świetnie opowiedziany, warsztatowo bez zarzutu, ze scenariuszem, który doskonale wie, co zrobić z opowiadaną historią i oddanymi aktorami, z drugiej – pozbawiony stylu, z podaną na tacy treścią nie pozwalającą na jakikolwiek udział widza i szeregiem bzdurnych założeń i głupot, które niszczą całość. To jeden z tych filmów, które każdy z nas widział co najmniej parę razy w życiu – obraz, który urzeka pomysłami i historią podczas oglądania, ogłupia nas i wprowadza w trans magią świetnie opowiedzianej fabuły tylko po to, abyśmy po wyjściu z kina i przemyśleniu paru spraw doszli do wniosku ile rzeczy tam było bez czy warto się na „Loopera” do tego kina wybrać? Zdecydowanie tak! Jonhson nie nakręcił filmu o podróżach w czasie, ale film o ludziach – podróże przez czas stanowią jedynie tło i pretekst do postawienia bohaterów przed takimi, a nie innymi dylematami. Pomimo nieco rażącej – przynajmniej mnie – przezroczystości reżyserskiej i braku wyraźnego stylu, jego film pozostaje dziełem fenomenalnie opowiedzianym, z montażem idealnie dawkującym widzom informacje i scenami, które niekiedy trzymają na krawędzi fotela. I jeśli tylko zapomnimy o bezsensownych założeniach początkowych i łopatologicznej narracji, to bez trudu wciągniemy się w tę pokręconą, szaleńczą jazdę przez pola kukurydzy apeluję do was – zanim, podobnie jak zachodni krytycy, uznacie "Loopera" za najlepszy s-f od czasu „Ludzkich dzieci”, pomyślcie chwilę i prześledźcie sobie w głowie wydarzenia z tego filmu. Zapewniam, że po chwili ochota na okrzyknięcie go arcydziełem wam przejdzie. *za cholerę nie pamiętam jak to słowo zostało przetłumaczone na polski więc może lepiej, żeby zostało tak, jak Tomasz Rusek Brawa dla pani Karoliny: nie dość, że nie dała się naciągnąć, to jeszcze ostrzega z nami innych. Tajemnicza "kancelaria" rozsyła listy i domaga się od ludzi po 250 zł. Nie płaćcie ani grosza! Karolina Kapałczyńska wraz z mężem prowadzi w centrum Gorzowa biuro nieruchomości Madom. Pilnują rachunków, terminów, wszystko zawsze i wszędzie płacą na czas. Po prostu uczciwość stoi u nich na pierwszym miejscu. Dlatego nieźle się pani Karolina zdziwiła, gdy dostała urzędowe - jak się jej początkowo wydawało - pismo z rzekomo powiązanej z rządem (o tym za chwilę) kancelarii podatkowej. Tylko siedem dni Cała strona zapisana była prawniczym językiem, przytoczono tam kilka przepisów, a wydźwięk dokumentu był jasny: coś nie gra z podatkiem od nieruchomości. A za „postępowanie przygotowawcze procedury weryfikacji” należy się 250 zł, które trzeba wpłacić na podane konto w ciągu siedmiu dni. - Natychmiast zapaliła mi się w głowie czerwona lampka ostrzegawcza. Po pierwsze dlatego, że miałam pewność, iż z żadnym podatkiem nie zalegamy. A po drugie: dziwnie mi brzmiały zapisy dotyczące zasad podatkowych. Mówiąc wprost, w liście były bzdury. Choć napisane fachowym językiem - śmieje się pani Karolina. Dlatego postanowiła ostrzec innych Czytelników „Gazety Lubuskiej - bo sama jest naszą prenumeratorką. - Pewnie takich listów poszły w Polskę tysiące. Zakładam, że większość adresatów wychwyci próbę naciągnięcia, lecz wolę ostrzec tę resztę - mówi. Tomasz Rusek - Od początku czułam, że coś jest nie tak. W liście nie było żadnego numeru kontaktowego, a przywoływane przepisy wydały mi się bardzo nieprecyzyjne - mówi „GL” Karolina Kapałczyńska. Ani widu, ani słychu Wzięliśmy „kancelarię” pod lupę. Piszemy o niej w cudzysłowie, ponieważ to żadna kancelaria. I nie ma nic wspólnego z rządem. Bo choć w adresie internetowym ma skrót „gov”, który jest przypisany państwowym instytucjom, to... jest to tylko sprytny wybieg. Po „gov” jest bowiem cywilna końcówka „ Nie ma też telefonu! Jest za to adres. Ustaliliśmy, że to ten sam, który policja sprawdzała już w związku z podobnym oszustwem. Inna kancelaria - ale także z ul. Czerniakowskiej w Warszawie - rozsyłała do firm pisma z żądaniem pieniędzy za odpisy z Krajowego Rejestru Sądowego, które są... powszechnie dostępne. Nabrać dało się wówczas niemal 1 tys. firm z całego kraju (uwaga: czekamy na dane z warszawskiej prokuratury, która obiecała nam przedstawić wyniki tej sprawy). Nagromadzenie przepisów i prawniczy język mogą zmylić. Bo... nic nie znaczą Ustaliliśmy też, że przed pismami wysyłanymi z tego adresu ostrzegało Ministerstwo Sprawiedliwości. Sposób działania był wówczas identyczny. Pismo pełne zawiłych prawniczych sformułowań udawało urzędowy dokument. I mnóstwo wystraszonych ludzi płaciło, bez sprawdzania, komu wysyłają pieniądze. Fachowcy nazywają to łowieniem siecią: naciągacze wysyłają tysiące listów czy wezwań i liczą, że złapią w sieć kilka naiwnych rybek... Taki prosty trik Doktor prawa Krzysztof Grzesiowski, ekspert od prawa cywilnego i handlowego, który pomógł już wielu naszym Czytelnikom w prawniczych zagadkach, nie ma wątpliwości: - Zanim komukolwiek wyślemy choćby najmniejszą kwotę, upewnijmy się, że nie płacimy oszustowi. Jak? Poważna i prawdziwa instytucja podaje numery kontaktowe, umożliwia rozmowę z pracownikiem i weryfikację danych. To absolutne minimum - słyszymy od prawnika. Ze swojej strony polecamy dodatkowe zabezpieczenie: internet! W przypadku masowych oszustw (czy prób naciągania), łatwo odnaleźć podobne sygnały za pomocą zwykłej wyszukiwarki. Można w nią wpisać albo nazwę instytucji, która czegoś od nas chce, albo np. frazę z pisma. W ten sposób szybko może się okazać, że wybieg oszustów, który próbują na nas zastosować, był już opisany w innej części kraju. Najgorsze, co możemy zrobić, to wystraszyć się gróźb i kar z pisma. A potem pędem wpłacić pieniądze na podane w liście konto... A najlepsze? - Iść na policję - radzi Grzesiowski. To samo mówi Tomasz Bartos z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie: - Prosimy o zgłoszenia choćby próby oszustwa. Wtedy możemy działać - mówi policjant. Możecie też dać znać „GL”. Czekamy na sygnały!

ani widu ani słychu cały film